Na początek poczęstował nas kandyzowanymi owocami, które są charakterystycznymi ormiańskimi przekąskami: sudżuch - połączenie winogrona, mąki i orzechów oraz tytu lawasz - robiony ze śliwek. Mieliśmy również okazję napić się kawy przygotowanej w tradycyjnym tygielku zwanym dżezwe.
Wśród pamiątek przyniesionych przez naszego gościa znalazł się duduk - charakterystyczny ormiański instrument muzyczny, wykonany z drewna moreli. Jego dźwięk towarzyszył spotkaniu.
Opowieść Igora urozmaicona była prezentacją zdjęć i filmikami. Dowiedzieliśmy się, że Armenia, choć jest niewielkim krajem zachwyca ogromem zabytków i kontrastów. Południe charakteryzuje się pustynnym i suchym krajobrazem, północ natomiast to lasy, porośnięte nimi góry oraz chłodniejszy klimat. Niesamowite wrażenie robi jezioro Sewan wraz z wiecznie wiszącymi nad nim mgłami i lodowatą wodą. Jest to ulubione miejsce na niedzielne wypady.
Armenia jest ojczyzną winorośli, dlatego nie dziwi duża liczba wytwarzanych win i szampanów. Jednak najsłynniejszym alkoholem jest koniak, produkowany przez fabrykę Ararat w stolicy kraju Erewaniu.
Najbardziej rozpowszechnioną formą poruszania się są marszrutki, które jeżdżąc po ustalonej trasie zatrzymują się na każde żądanie pasażerów. Igor zwiedzając Armenię często korzystał z tego "dobrodziejstwa".
Usłyszymy tu dźwięk typowego dla Armenii instrumentu duduk, wykonanego z drewna moreli. wizyta w fabryce koniaków Ararat Igor Niemyjski spędził 2 miesiące w Armenii jako wolontariusz EVS. Oto jego opowieść...
To była moja druga wizyta w Armenii. Tym razem jako wolontariusz EVS, w poznanej zeszłego roku organizacji YCCD (Youth Cooperation Center of Dilijan). Pierwszego dnia, po całodziennej i całonocnej podróży, wcześnie rano przywitało nas (Monikę i mnie) dziesięcioro Włochów, którzy również realizowali swój projekt EVS w Dilijan. Szybko się zaprzyjaźniliśmy i stawialiśmy czoła różnorakim wyzwaniom: naszemu mieszkaniu, które chyba czasami było już chyba zmęczone, lekcjom języka ormiańskiego, które były fajną okazją na poznanie podstawowych zwrotów i elementów gramatyki oraz alfabetu podobnego tak naprawdę do niczego (lecz unikatowego !!), kreatywnej młodzieży, która chętnie spędzała z nami czas biorąc udział w zajęciach przygotowanych specjalnie dla niej...
Będąc tam, z dala od domu, miałem okazję poznać samego siebie w różnych sytuacjach, nauczyć się nowych rzeczy... Prosta i zwykła rzecz, ale sama próba dogadania się z miejscowymi sklepikarzami wymagała zastanowienia, używania pojedynczych słów ormiańskich na przemian z rosyjskimi, a przede wszystkim używania rąk, nóg i szeregu gestów. Mimo wszystko Ormianie to niezwykle gościnny naród, naród o bogatej kulturze będącej kolebką chrześcijaństwa i często jakże smutnej historii...
Dwa miesiące to dość krótki okres, ale nie może w nim zabraknąć czasu na podróże, a muszę przyznać, że naprawdę jest co oglądać ! Największe wrażenie zrobiła na mnie południowa część Armenii, którą miałem okazję zwiedzić podczas weekendowej wyprawy z pozostałymi wolontariuszami do trzech przepięknych monasterów: Khor Virap, z którego rozciągał się widok na górę Ararat, leżącą w granicach Turcji, Noravank i Tatev. Południe charakteryzuje się pustynnym i suchym krajobrazem, na który nie mogłem się napatrzeć. Chyba dlatego, że był po prostu orientalny i niespotykany w Europie - w ogóle... Północna Armenia to lasy i porośnięte nimi góry. Również klimat jest inny, chłodniejszy. Północ to także największe w Armenii jezioro Sevan, które jest niestety chłodne, to znaczy pod tym względem podobne do jezior w Polsce. Podczas mojego EVS miałem okazję zobaczyć kawałek Gruzji. Zatrzymałem się u naszego super duper kumpla Łukasza, którego wszyscy znamy. Z nim i kolejną super duper kumpelą Anią objechaliśmy zachodnią Gruzję, czyli miejscowości i kurorty położone nad Morzem Czarnym. Autostopy brały różnie, ale nie było większych problemów. Na końcu spędziliśmy dzień w Tbilisi, które moim zdaniem jest podobne do miast europejskich i o wiele wiele wiele bardziej podoba mi się Erywań - stolica Armenii, w której mieszka dwójka naszych byłych wolontariuszy: Lilit i Musho. Miło było zjeść z nimi i żoną Musho lody i gofry zapijając szejkiem arbuzowym w kawiarni obok wielkiej Opery i nie daleko Kaskad - jednego z najbardziej atrakcyjnych miejsc w Erywaniu.
Trudno opisać to wszystko na jednej stronie... Mój pamiętnik jest zapełniony cały, ale ostatnią rzeczą, o której wspomnę i o której nie wyobrażam sobie nie wspomnieć jest ormiańska kuchnia. Ormianie lubią mięsne potrawy, jak na przykład khorovats, czyli ormiański szaszłyk warzywa, zwłaszcza bakłażany przyrządzane na różne sposoby, zupy, na przykład spas przygotowywany na bazie macunu - napoju przygotowywanego ze sfermentowanego mleka. Najbardziej jednak zasmakowała mi zupa grzybowa z morelami oraz bulion, którego jednym z najważniejszych składników był granat - również symbol Armenii...
Podczas tych dwóch miesięcy poznałem wspaniałych ludzi, zwiedziłem piękny kraj i zrobiłem coś dla kogoś... Te wspomnienia i uczucia towarzyszące mi przez cały czas w Armenii, ponad trzy tysiące kilometrów od domu, i również teraz, po powrocie do Polski, zostaną we mnie na zawsze i pisząc to wszystko i czytając to wszystko myślę o moich najlepszych na świecie współlokatorach i serdecznych przyjaciołach z Włoch, za którymi szalenie tęsknię...