To pytanie padło na początku spotkania w Bibliotece Publicznej im. Jarosława Iwaszkiewicza. - Myślałam, że po jego śmierci będzie cisza, a tu już rok po przekonałam się, że ludzie chcą Marka - wyjaśniała Danuta Grechuta - Zaczęli odzywać się dziennikarze, którzy nie mieli okazji spytać Marka o pewne rzeczy, bo gdy jego kariera osiągnęła apogeum to było inne dziennikarstwo. Nie wszyscy nawet wiedzieli, że ma żonę, rodzinę. Wtedy zaproponowano mi napisanie wspomnień o nim. Nie udźwignęłabym tych wspomnień, ale zauważyłam, że łatwiej mi otworzyć się w rozmowie.
Wtedy żona Grechuty poprosiła o współpracę Jakuba Barana, który nie tylko napisał z nią książkę, w której jest wiele szokujących informacji, ale i poprowadził to spotkanie w sępoleńskiej książnicy.
Nie żałuje, że zdecydowała się na to. Wspomnienia zawierają wiele nieznanych informacji na temat Marka Grechuty, który karierę zaczął jako kabareciarz, gdy studiował na Politechnice. W kabarecie przypadła mu działka muzyka i śpiew. Jego debiut został wymuszony, gdy zaproszono ich na występ poza kabaretem do Domu Harcerza, na który przygotował parodię piosenki "Czy mnie jeszcze pamiętasz?" Tytuł jego utworu brzmiał "Czemuś taka wymięta?"
- Założyć kabaret w tamtych czasach w Krakowie to było coś, tym bardziej że działała "Piwnica pod Baranami" - podkreśliła żona artysty - Kabaret działał w akademiku aż Marek zaprosił Ewę Demarczyk. Przybyła. Jej słowa pochwały sprawiły, że śpiewał tak a nie inaczej. Pomogła mu nawet kiedyś podczas jednego konkursu stając po jego stronie. Gdyby nie Ewa Marek "olałby" to i zajął się pracą naukową. Nie myślał by być artystą. Chciał zostać architektem. Był piątkowym studentem. Ta świadomość, że w Polsce w tamtych czasach bycie architektem nie wiąże się z kreatywnością, bo wszystko zostawało na papierze, męczyła go. Wszyscy więc przekonywali go, by został artystą.
Marek Grechuta prywatnie?
- Nie pożegnałam się z nim na zawsze. Ciągle odbieram jakby wyjechał. Ludzie nie pozwalają mi zapomnieć - wspomniała Danuta Grechuta - Nocne życie u nas miało posmak poetycki. Marek nie pił, ale potrafił się wspaniale dostosować do towarzystwa. Wiele rozmawiano i faktem jest, że wiele utworów powstało w wyniku takich spotkań.
- Marek był brydżystą. Często do rana graliśmy. Współczuję sąsiadom, ale nie oponowali - śmiała się na wspomnienie żona, dodając: - Jak go opanowała pasja tworzenia to lepiej było go nie odrywać. Generalnie był takim domowym kotem. Lubił w nim siedzieć oprócz koncertów. Jak ogłosiłam, że na zmianę będziemy myć naczynia to kupił zmywarkę. Zamiast naprawiać ciuchy, potrafił kupić za kasę z koncertu walizkę ciuchów, na przykład kilka podobnych sukienek. Robiłam awantury, bo ja byłam bardzo praktyczna, a on miał lekką rękę do wydawania pieniędzy. Był tak zajęty swoją karierą, że nie miał czasu na sprawy zwyczajne. Po jakimś koncercie w Opolu mógł kupić mieszkanie, ale by miało ono jakiś sensowny metraż to wzięliśmy ślub, z marszu...
Malarstwo to była taka dziedzina, do której Marek Grechuta podchodził na klęczkach. Zazdrościł malarzom. Jego guru był Wyspiański. Lubił malować. Po groźnym wypadku samochodowym, nudząc się w szpitalu, zaczął malować kwiaty, które mu przynoszono. Na zawołanie malował portrety. Lubił też malować architekturę oraz przywiędle kwiaty. Obrazy rozdawał.
Swoją żonę Danutę Marek zdobył humorem. W ich domu zawsze było wesoło.
Jaki był widziany przez innych?
"Marek to tajemnica, tęsknota, subtelność" - tak o artyście mówił Leszek Aleksander Moczulski.
Spotkanie w sępoleńskiej książnicy zakończono piosenką "Dni, których jeszcze nie znamy".
- Piosenka ta powstała na początku lat 70-ych. W latach 90-ych odbył się koncert w teatrze "STU". To był renesans Marka. Po wyciszeniu się w stanie wojennym, wtedy narodził się na nowo. Pani Danuta jest autorką tych słów, ale w jakich warunkach alkowianych to zapraszamy do lektury książki - zachęcał na zakończenie spotkania Jakub Baran.